sobota, 11 lipca 2009

finally here!

wreszcie w kraju! Zosia, gdy tylko przebudzila sie w samolocie, nucila "Mazurek Dąbrowskiego", z kazda chwila byla coraz bardziej podekscytowana, myslalam ze w Warszawie eksploduje. W Warszawie dzis 18 stopni, ale wspaniala niespodzianka: gorące powitanie przez jednych i drugich Dziadkow.

czwartek, 9 lipca 2009

zaczynamy wracac!

hurra, cieszymy sie obydwie. Do zobaczenia w sobote o 15!

sobota, 4 lipca 2009

Slodkiego lenistwa ciag dalszy...

Leniuchujemy strasznie. Pada od rana, wiec nawet nie chodzimy na plaze :) .
Na szczescie w naszym bungalowie nie brakuje atrakcji. Oprocz telewizora (!!!) mamy na tarasie mrowki czarne i czerwone, szczura, ktory czesto bywa u nas w pokoju, zwlaszcza, gdy na wierzchu zostanie jakies jedzenie, ale ostatnio nie pogardzil tez Oskarem Wildem). Najprzyjemniejszymi jednak wspollokatorami sa dwa mega gekony. Sa przepiekne, szaroblekitne nakrapiane pomaranczowym. godzinami tkwia bezruchu na scianie, ozywaja wieczorem. Tak zreszta funkcjonuje wiekszosc istot zywych w tej strefie klimatycznej. Przy kazdym domu, restauracji, innym biznesie jest hamak i gdy tylko jest przestoj w interesie - siup na lozeczko i czekamy...

Na zdjeciu: Zosia bada zwyczaje i zachowanie gekonow. Niestety znow nie ma fotoszopa... :(
wiec reszta zdjec innym razem


czwartek, 2 lipca 2009

info dla wszystkich teskniacych za nami :)

A w Angkor Wat spotkalysmy MJ, tuz przed...

Wracamy juz za 9 dni, 11 lipca okolo 15.
juz do konca wyjazdu bedziemy tu na plazy nudzic sie. W piatek rozpoczynamy powrot do domu, autobus do Phnom Penh, stamtad samolot do Bangkoku, potem do Kijowa i do Warszawy.
nie bardzo mam mozliwosc pisania spokojnie tego bloga, wiec rzadziej sie bede odzywac. Wszystko jest w podrzadku. Odzyskalam juz ladowarke do telefonu (zostala w Siem Reap!) wiec jestem tez pod telefonem ;-)

sciskamy wszystkich i bardzo za Wami tesknimy.

sun is shining, the weather is sweet, yaeh!



Rano plaza, po poludniu wrocilysmy do naszego "domku na drzewie", zmozyl nas sen.
Obudzilysmy sie o 23, glodne oczywiscie. wychodzimy, knajpy otwarte, ale kuchnie juz skonczyly prace. Ale! na rondzie stoja wozki z jedzeniem! Idziemy, stoi ich chyba z szesc, hura! A kazda z nich serwuje grillowane: zaby, weze, swierszcze(?) mrowki, kurze lapki, kurze embriony, cos w rodzaju ostryg, suszone: ryby, kalamarnice i inne miesa. wszystko nizbyt ladnie pachnie. Skapitulowalam, poszlysmy do sklepu calodobowego (dzieki Ci Panie!) i kupilam mleko (litr za jedyne 2 $ !!!) i musli.


Zosia teskni, za Jezusem, za bialym serem i za cala rodzina oczywiscie, lacznie ze zwierzetami
a deszcz pada regularnie.

wtorek, 30 czerwca 2009

at the seaside


No to jestesmy nad morzem. Sihanoukville, oszukali nas, plaze wcale nie sa tu takie jak w Tajlandii.
Nie ma palm, tylko jakies lisciaste krzaczory, prawie jak w Polsce :D
Ale woda ma cudowna temperature i kolor i dno jest piaszczyste.
Poza tym plaza oferuje cala game wszelakich uslug. Mozna kupic rozne pamiatki (bransoletki, naszyjniki, okulary p-slon., ) sprzedawane jest rowniez jedzenie (mmmm...lobster na lunch za jedyne 2 $, a na zdjeciu pani z Vietnamu, ktora serwuje przepyszne Sajgony oraz Nudle za pol dolca)
oraz...uslugi kosmetyczne (sic!)
Przepieknie ubrane panie oferuja masaze, manicure i pedicure oraz...depilacje...nitka!
wyglada to tak :D